Jesteśmy axix mundi świata. Columna cerului multiuniwersum. Ogromna, czysta przestrzeń rozgrzanego drewna, belek pod sufitem podtrzymujących kosmiczną kopułę. Ciepły dach z dłoni nad naszymi głowami. Schowani, ukryci pod kojąco chłodną kołdrą, przemyceni do jądra ziemi, do kolebki pokoleń, krystaliczny umysł kosmogonii w naszym schronieniu. Bezpieczne ręce, bezpiecznie stłumione światło ognia, bezpieczne wibrujący w uszach, stłumiony głos. Sto dwadzieścia pięć godzin mija jak noc, nie rozróżniamy pór roku ani godzin. Wszystko stoi i jednocześnie jest gdzieś obok, nienamacalny byt, podważona struktura czasu.
Wygina mi kręgosłup, mocno, boli, mam oczy pełne łez, wargi pogryzione do krwi i cała jestem pełna eksplodującej w moich neuronach niekończącej się miłości, która wypełnia całą przestrzeń, odbiera całe powietrze i podnosi ciśnienie, aż nasze głosy wydobywają się z nas wygłuszone. Jak to uczucie może być ograniczone objętością Hubble'a. Amor vacui naszego życia. Oddycham głęboko, składam ofiarę ze swojej duszy i jestem czysta, czysta, spokojna i jasna, tylko w Tobie.
Krew nie dopływa do moich palców, bandaż wżyna się głęboko w nadgarstki, odrzucam głowę i ceremonia modlitwy zostaje rozpoczęta. Krzyk wypełnia cały salon.