niedziela, 21 listopada 2010

listopad

Bezkresne pustynie samotności. Krwawiący łzami piach, który dławi, nie pozwala oddychać i nie pozwala krzyczeć. Krzyczą moje żyły, autostrady żył płaczące takim smutkiem, że ludzkość pada na kolana, rozrywa gardła śpiewem psalmu śmierci. Szaleńczy korowód śmierci. Nie chcę wierzyć w nic, nie chcę umierać słowami. Nie ma dla mnie nieba ani nie ma grzechu, którego nie mogłabym zapomnieć.
I Ty, którego nie ma nie zapomnisz mi tej winy.

Niemalże epileptyczne stany świadomości, odmienne stany świadomości.
Umrzeć, zdechnąć zwierzęco obok Ciebie.
Ale Ty już kroczysz sam w stronę piękna a ja jestem dalej brudna w swojej brzydocie. Tak już zostanie do końca istnienia świata. Ani sekundy dłużej.
Żadnych marzeń w listopadzie.

czwartek, 4 listopada 2010

wszystko zostało już napisane




Męczy mnie to. Jestem zmęczona. Umęczona. Wygięta we wszystkie strony, pięknie się uśmiecham do zdjęć a oczy zamykają się same w przerwie na papierosa.

Masz, weź, ścieżka? Królewna? Nie, paznokieć tylko, masz, nie śpij. Tańcz laleczko z rachitycznymi ramionkami, niech zimny szampan obmyje cie z grzechu. Grzech numer trzy wygrywa dzisiejszą konkurencję. Przejażdżka z piekła do wnętrza Ziemi, w cenie klepanie pani Bathory po pupie, zarzucenie kwasa z Morrisonem i bieganie nago po polach dzikiej świadomości za rękę z panem Magikiem. Och panie Magiku!

Chodź tu i uratuj mi życie. Łapię go za rękę i mówię "Kurwa, uratuj mi życie" a on mówi, że może w przyszłym tygodniu znajdzie chwilę. Chcę zdechnąć jak pies, bura suka w kącie.

Zdychaj, zdychaj.