(Kiedy przywiązujesz mnie do krzesła, kiedt obcinasz mi włosy tuż przy skórze, kiedy poisz mnie trucizną, kiedy głaszczesz mnie po karku i kiedy skręcasz mi kark.)
Nie rozpadnę się w pył, nim nie dotknę mgły, lepkich motyli, białych szpiegów spod łóżka.
A wilgotne korzenie wciąż ciągną mnie pod ziemię, zamyka mi oczy, nie pozwala oddychać. Zakłada na głowę kir rozpaczy i zaprasza do karety.
Mianuje mnie wróżką, a ja przecież nie jestem jeszcze tak całkiem martwa.
Zanim złapiemy się za ręce, na łące pełnej maków, nim zatańczę dla Ciebie stworzona z popiołu i wódki, nim lekko odbijemy się od ciężkiej grawitacji, co miażdży nasze głowy, pozwól jeszcze raz utonąć w szarości poranka,
z gorącym oddechem tłumiącym płacz.